sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1 - Czasem najdalsza osoba jest Ci najbliższa

Bogata posiadłość mieściła się na jednym z miast Londynu. Hampstead Rd była znaną ulicą z bogatymi ludźmi mieszkającymi na tej ulicy. Jeden z budynków miał 3 piętra i był pomalowany czarną farbą, a biło od niego zimno i przepych. Dróżka prowadząca do drzwi była wyłożona z czarnych, drogich kafelków a asfalt wyłożony był białymi kafelkami, dodając uroku temu miejscu. Z lewej strony stała fontanna przedstawiająca dwie czarownice, główne szefowe tego miejsca. Chodź miejsce miało urok, bił od niego chłód, co nie zawsze odpowiadało klientom. W drzwiach stały dwie kobiety. Jedna wysoka i brązowowłosa, a druga ruda i równie wysoka. Rozmawiały i uśmiechały się, co było niecodziennym widokiem. Bowiem brązowowłosa była oschła i zimna, rzadko pokazywała emocje. Uśmiechała się teraz, na wieść o nowych klientach i umowach, które powiązała z Niemcami. Wyszło jej to na dobre i znów jej pieniądze rozszerzyły się o dużą kwotę. Cieszyła się z tego i jej dobry humor udzielał się jej sekretarce. Była wysoką rudowłosą kobietą, o jaskrawych zielonych oczach. Ubrana była w czarną suknię sięgającą ziemi i szpilki, które dodawały jej i tak dużego wzrostu. Druga natomiast ubrana była w zieloną suknię, która kontrastowała z zielenią w ogródku.
--Czyli mamy nowych klientów -podsumowała brązowowłosa, siadając na altance, która znajdowała się zaraz przy wejściu. Rudowłosa pokiwała energicznie głową i zaśmiała się, patrząc na nią iskrzącymi oczami. Cieszyła się, że tylko ona ma ten przywilej poznać jej wspaniałą osobę i przy niej jest sobą. Rzadko pozwalała sobie na śmiech, ale uśmiechanie się to i tak duży sukces. Była przy niej wesoła i miła, co zdarzało się naprawdę rzadko, bo znana była ze swojego dystansu do nowo poznanych ludzi. Tak samo miała dystans do swoich przyjaciółek, chodź nikomu tego nie mówiła i udawała, że jest wszystko dobrze. Była piękną i bogatą kobietą o dobrym sercu. Tak, nie można było powiedzieć, że była obca na problemy innych. Zawsze pomagała w najgorszej sytuacji, nawet najgorszemu wrogowi, co czasem było jej wielkim minusem. Jeszcze w czasach szkolnych była wykorzystywana przez nawet ślizgonów i oni nie pałali się nawet by się odwdzięczyć. Teraz jednak była zupełnie inna. Spostrzegawcza i sprytna, dzięki czemu była szanowana i znana w magicznym jak i mugolskim świecie. Potrafiła jednak też szydzić, co niezbyt podobało się niektórym osobom, jak na przykład jej przyjaciołom z czasów szkolnych. Każdy z nich się zmienił. Rudowłosy stał się podrywaczem i jego liczne podboje znane były w całym Londynie. Jednak i tak każda panienka skakała mu do łóżka, myśląc, że zmieni się z dnia na dzień i będzie z nimi do końca życia. Błahe miały nadzieje, bo rudowłosy zdecydowanie się nie zmieni, przez pustą panienkę na jedną noc. Czarnowłosy jednak był porządnym i poważnym człowiekiem. Był zapatrzony w swoją pracę i udzielał mu się nastrój bycia aurorem. Nie umiał jednak sprzeciwić się swojej żonie i wziąć rozwodu, chodź jej nie kocha. Zawsze było to jego minusem i brunetka nie raz, namawiała go by wziął rozwód. Na marne. Czarnowłosy był nieugięty. Jednym słowem, bał się, że rudowłosa zrobi coś jego przyjaciołom i wolał nie ryzykować. Chodź w szkole znany był ze swoich kłopotów i ryzyka, to teraz odwróciło się to wszystko do góry nogami.
--Owszem. To będzie udany biznes. Ci z Niemiec, nie wiedzą nawet, że jesteśmy najbardziej oszukaną firmą w magicznym świecie czarodziejów. Nawet zastanawiałam się, czy oni wiedzą o magii. Bo wydaje mi się, że gdyby wiedzieli, nie zgodziliby się na ten układ -opowiadała rudowłosa. Brązowowłosa, kiwała głową rozumiejąc, o co chodzi. Rzeczywiście, te Niemcy nie wiedzieli, na co się piszą. Może i nie mieli tak złej firmy jak i większość, i nie oszukiwali jak niektóre firmy, jednak nadal znane były ich liczne przekręty. Może w szkole brązowowłosa przejęłaby się tym i próbowała coś zrobić, jednak teraz nie reaguje na liczne przekręty i oszustwa, jak za czasów szkolnych. Teraz kpi sobie nawet z siebie, za to, że zorganizowała tamtą organizację pomocy skrzatom domowym. Może i nie była za tym, by wykorzystywać skrzaty, ale zdecydowanie zrobiło się dużo zamieszania po tamtej organizacji. Dużo osób chciało się przyłączyć i był chaos. Dużo osób, nawet arystokratyczne rodziny zaprzestały ciągle wysługiwania się skrzatami. Zaczęło ją, zatem denerwować, że niektóre skrzaty pojawiały się nagle w Hogwarcie i robiły zamieszanie, dziękując brązowowłosej. To było wnerwiające.
--Masz rację, Bonnie. Ostatnio jednak dużo osób chce przeprowadzić ze mną wywiady i zaczynam się już denerwować, widząc jak chodzi za mną paparazzi. Naprawdę chciałabym mieć prywatne życie, a nie ciągłe mieszanie się w moje sprawy i biznes. To są nasze sprawy i nie powinny wyjść za ten budynek. Mam dość tych obszernych kłamstw. Nikt nie powinien się mieszać w moje życie. Ostatnio Lavender, wyssała jakąś historię z palca i teraz chodzą za mną jak tacy idioci. Jeśli myślą, że zdolna bym była do bawienia się uczuciami innych, to raczej ma złe informacje -rzekła z przekąsem brunetka. Niedawno Lavender Brown, opowiedziała Ricie, jakie to ona miała liczne romanse w Hogwarcie i podbijała serca niewinnych młodzieńców. Podobno sypiała z nimi i na drugi dzień zrywała, mówiąc, że to koniec. A to przecież nie w jej stylu i ona nie zdobyłaby się na takie traktowanie innych. Broniła często swoich przyjaciół, ponieważ Ginevra ciągle ich obrażała i szukała różnych powodów kłótni. U niej nie miała, czego szukać, bo wiedziała, że z nią nie ma żartu i nawet nie miała, za co robić jej wyrzutów. No, chyba, że za większą karierę. Ginevra jednak nie była o to zazdrosna, była jej prawdziwą przyjaciółką i nawet, jeśli były chłodne i aroganckie, przyjaźniły się od dziecka i to się liczy.
--Wiem, Hermiono. Ostatnio musiałam przepędzać stąd jakiegoś małolata, mówiącego, że chce się z tobą umówić. Te dzieciaki nie mają nic do roboty, niż łażenie i psucie komuś dnia -narzekała Bonnie, siedząc na kanapie w altance. Hermiona, usiadła na poręczy i spojrzała bystrymi oczami na Bonnie. Musiała coś wymyślić, by te przeklęte dzieciaki w końcu zostawiłyby ich w spokoju, bo tak nie da się żyć. Ciągłe napady na firmę, jej dom czy nawet letni domek. Kiedyś nawet napadnięto na nią na Pokątnej, a to nie jest dobra wiadomość. Z każdym dniem napady silą się i Hermiona musiała zrobić środki ostrożności, by nikt nie wszedł nieproszony. Przy bramie w każdej jej posiadłości jest do wpisania kod pin, i zna go każdy, kto był umówiony na wizytę czy jest jej przyjacielem lub znajomym. Były to dobre środki ostrożności, ponieważ teraz nikt nieproszony nie wejdzie na jej posiadłość. Magią również mieniła to, że nie słychać nic, co jest poza posiadłością, co jest niezwykłym przywilejem na tak wielką ulicę i gmach aut czarodziejów. Okazało się, że nawet w arystokratycznych rodach znalazły się takie pojazdy, ponieważ można się dostać łatwo gdziekolwiek, jeśli jest tam zabezpieczenie przez teleportacją. Ostatnio było coraz więcej żebrzących, bo przekonali się na własnej skórze, co to umowa z takimi osobami jak ona. Pomagała czasem niektórym z nich, jednak nadal nie była do nich przekonana i trzymała dystans. Czasami po prostu dawała parę galeonów i odchodziła, zostawiając po sobie ślad dobra. Nawet arystokratka może być dobra i pomagać. Może nie każdemu, kto się nawinie, ale pomagała i to było dobre.
--Dlatego zrobiłam zabezpieczenia. Tu zna każdy, kto był umówiony lub znajomy, który chce mnie odwiedzić. Dzięki tym środkom można uniknąć wiecznego krzyku i chaosu. Ostatnio kręcił się tu jakiś podejrzany typ, więc postanowiłam, że dla bezpieczeństwa firmy zabezpieczę firmę -wytłumaczyła. Bonnie, pokiwała głową i otworzyła szeroko oczy, patrząc na nią z błyskiem w oku. Na pewno zastanawiała się, kim jest ten podejrzany mężczyzna. -Nie wiem, kto to jest -dodała, widząc jak otwierają już się jej usta. Bonnie, pokiwała głową i zarzuciła na siebie płaszcz, leżący obok niej na kanapie. Hermiona, postanowiła, że jej klienci nie będą marznąć w zimę i stworzyła bańkę, która odbijała śnieg i dzięki temu było tu ciepło, jednak nie za gorąco, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma słońca. Wielu klientów cieszyła się z tej wizyty i odchodziła w wyśmienitym humorze, chwaląc jej firmę. Może i nie było za przyjemnie w środku tej wielkiej firmy, ale Hermiona starała się być ufna do swoich klientów i mówiła do nich formalnymi miłymi słowami, jakie mówią większość firm. Cieszyła się, że jej firma jest tak znana i chwalona, ponieważ większość takich firm jak jej, kończyła bankructwem. Na szczęście nie groziło to im i mieli dobre zarobki, nawet większe niż na początku myśleli.
--Ja już muszę iść. Harry, mówił żebym do niego wpadła, a na dziś skończyłam już swoją pracę. Nie wiem, czego ode mnie chcę, ale jestem bardzo ciekawa. Podobno jakaś sprawa, i potrzebuje pilnie mojej pomocy. Postanowiłam, że mu pomogę, w końcu tyle dla mnie zrobił. W końcu dzięki niemu poznałam Ciebie i dostałam dobrą pracę z dobrą pensją. No dobrze, Do widzenia, Hermiono -powiedziała i wstała z kanapy. Hermiona, zeskoczyła z poręczy i pocałowała z policzek przyjaciółkę. Cieszyła się, że ma kogoś takiego jak ona, bo gdyby nie Bonnie pewnie już dawno popadłaby w depresję przez ciągłe naciskanie Ginevry lub Luny. Nadal przyjaźniła się z Harry'm i Ronem, tak samo jak w szkole, tylko, że Ron ostatnio miał dużo spraw do pozałatwiania. Oczywiście wieczorami wychodził na różne imprezy i bankiety, podrywał jakąś pannę i lądował z nią w łóżku. Nie miała mu tego za złe, w końcu każdy musi się wyszaleć, ale w końcu powinien być bardziej odpowiedzialny, a on zawsze stawia na swoim i tłumaczy się, mówiąc, że to takie okresowe i mu przejdzie. Hermiona, jak na razie nie widzi poprawy i chciałaby żeby wreszcie zmienił te swoje nastawienie, bo w końcu źle się to skończy.
--Na razie, Bonnie -pożegnała ją i weszła do firmy, zamykając za sobą drzwi. Ruszyła przez długi hol i pojawiła się w pomieszczeniu, gdzie było dużo oddziałów i klientów podpisujących umowę. Ruszyła przez pokój z białymi ścianami i podłogą wyłożoną kafelkami, by wejść po krętych schodach i pojawić się w holu gdzie królowała czerń i zieleń. Otworzyła ostatnie drzwi na prawo i weszła do środka, z rozkoszą wąchając zapach. Lilie zawsze były jej ulubionymi kwiatami i stały w wazonie na stoliku. Była tu podłoga z jasnego drewna, beżowe ściany, kanapa i fotele w tym samym kolorze, co ściany. Meble zrobione były również z jasnego drewna i nie wyglądało to jak gabinet arystokratki. To był jej mały zakątek i tu uwielbiała spędzać czas. Dziś miała dużo pracy, więc usiadła za biurkiem i wzięła do rąk różne papiery. Kolejne prośby o umowy, leki. To było naprawdę denerwujące. Przecież to proste, że ona nie wyda leków bez recepty lekarza w św. Mungu czy innych mniej znanych szpitalach. 

***

--Wróciłam! -krzyknęła Ginevra, wchodząc do przestronnego holu. Zdjęła szybko swój płaszcz, po czym ruszyła długim holem, pojawiając się w salonie. Był w kolorach czarno białych i panował w nim przepych i zimno, odpychające gości mieszkania. Jednak Ginevra, lubiła takie klimaty i usiadła na fotelu, uprzednio biorąc do ręki szklankę whisky. Była na kolejnym spotkaniu z Luną i naprawdę męczyła już ją ta fanka. I jeszcze odwaliła numer z włosami. Skandal! Przecież to ona miała się wyróżniać z ich trójki. Zawsze to ona królowała i była najbardziej szanowana. Prawie. Hermiona, była bardziej znana i szanowana, jednak rozumiała to. W końcu pokonała świat przez Tomem i tak dalej. Teraz Ginevra uważała, że było to bez sensu, unicestwiać tak wspaniałego człowieka. Perfekcyjny, profesjonalny i na pewno znał się na interesach. Tak, była teraz arystokratką i na pewno przydałby się jej ten cały Riddle. Miała żal do Harry'ego, Hermiony i Rona, za to, że zabili tak wartościowego człowieka. Syknęła ze złością, gdy przypomniała sobie jak jej matka zaatakowała Belle. Głupia matka. Powinna się cieszyć, że ktoś taki jak Bella chciał się z nią pojedynkować! W końcu tak to, uznała, że jest dobrą przeciwniczką i że ma zdolności magiczne. Tak, zdecydowanie jej matka była głupia. -Harry, jesteś w domu?! -zapytała głośno i wstała z fotela, odkładając szklankę na blat stołu. Ruszyła schodami na górę i weszła do holu, uchylając drzwi od ich sypialni. Nie było go tam, więc pewnie jeszcze nie wrócił z pracy. -Cholerny Potter -pomyślała i zła, zeszła na dół, chwytając w rękę szklankę whisky. Przechyliła ją i wypiła na raz, odstawiając na stolik. Ruszyła do przedpokoju i narzuciła na siebie płaszcz. Już da mu popalić. Cholerny Potter i ta jego cholerna praca. Nie kochała go, była z nim tylko dla sławy i pieniędzy. Wyszła z domu i zamknęła drzwi. Ruszyła szybkim krokiem i wyszła z terenu jej posiadłości, teleportując się pod gmach Ministerstwa. Weszła tam z wysoko uniesioną głową i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem, ruszyła do windy gdzie pojechała na piętro pracy jej męża. Gdy z niego wysiadła, ruszyła do jednych z drzwi i otworzyła je, zaglądając do środka. Przeszła przez długi pokój z pracownikami tego oddziału, którzy witali ją, bojąc się, że zostaną zwolnieni z pracy. Gdy pojawiła się przed drzwiami od gabinetu jej męża, otworzyła je nie pukając i weszła do środka, zamykając drzwi.
--Ginevro, coś się stało? -zapytał Potter, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do żony. Rudowłosa prychnęła pogardliwie i zmroziła go wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że jest takim hipokrytą. W końcu jej też należy się uwaga, a nie jego ciągła praca i praca.
--Miałeś wrócić do domu wcześniej! Co Ty tu jeszcze robisz!? -syknęła przez zaciśnięte zęby. Rozejrzała się po pokoju i zauważyła siedzącą przed biurkiem jej męża dziewczynę. Miała rude włosy i zielone oczy, wpatrujące się w nią z iskierkami w oczach i delikatnym uśmiechu, dodającym jej urody. -Witaj, Bonnie. Miło Cię widzieć -przywitała się chłodno i odwróciła od niej wzrok. Wpatrywała się z irytacją w Harry'ego i niemal gotowała się ze złości, wpatrując się w jego zielone tęczówki. 
--Mamy ważną sprawę. Będę później. Musisz już iść, Ginevro. W końcu niedługo byłaś umówiona do fryzjera -przypomniał jej. Ginevra, zmroziła ich spojrzeniem i wyszła. Zobaczy, na co ją stać w domu. I z takim postanowieniem, wyszła z Ministerstwa i teleportowała się na Pokątną. To będzie wspaniały dzień relaksu i kpin z męża. Tak, zrobi mu wielką kłótnię. Weszła do jednego z budynków i stanęła przed recepcją, uśmiechając się drwiąco. Wytłumaczyła cel swojej wizyty i ruszyła za kobietą, zagłębiając się w budynku.
--Luna! Jak dobrze Cię widzieć –powiedziała niechętnie, widząc rudowłosą na fotelu. –Przyszłaś zrobić coś z tymi kłakami? To świetnie –dodała radośniej. Luna, patrzyła bez słowa w lustro i nie odzywała się do Ginevry. Nadal się bała, że ta jej coś zrobi. Ona zdecydowanie była zdolna do wszystkiego i nie zawahałaby się nawet przez moment, na zamach na jej życie. Nie była zadowolona z jej zachowania. Dopiero teraz zauważyła jej minusy zachowania i nie chciała mieć tak drastycznej idolki. Zdecydowanie, to nie była już jej ulubiona idolka. 



*****************************************

Witajcie kochani. Rozdział wydaje mi się odpowiednio długi. Mam nadzieję, że przypadł wam pomysł do gustu :) Wiem, że Hermiona i inne postacie są aroganckie i tak dalej, ale o to chodzi w tym opowiadaniu. Na razie wprowadzenie, później się rozwinie akcja i tak dalej. Ukazuję teraz dotychczasowe życie bohaterów :)
Ekspekto Patronum 

piątek, 21 lutego 2014

Prolog

--Ten dzień jest okropny. A miało być tak pięknie -do jednej z kawiarenek weszła rudowłosa kobieta. Rzuciła płaszczyk na wieszak i z wysoko uniesioną głową podeszła do jednego ze stolików. Usiadła na wolnym miejscu i spojrzała na swoje paznokcie, nie obrzucając nawet spojrzeniem przyjaciółek. Była niską i zgrabną rudowłosą kobietą, o orzechowych oczach, w których zawsze czaiła się pogarda i chłód. Była wysoko postawioną osobą w Londynie i jej rodzina miała mnóstwo pieniędzy. Nie postępowała tak jak obiecała w młodych latach, nie inwestowała w bezdomne dzieci czy inne rodziny. Patrzyła tylko na siebie i ignorowała potrzeby innych. W pomieszczeniu, w jakim się znajdowała, ściany pomalowane były na zielony kolor, podłoga była z jasnego drewna i przykryta była zielonym dywanem. Stoliki stały w równych odstępach od siebie, przykryte zielonym obrusem i ozdobione wazonem z kwiatami. Było tam jasno i ciepło, co było zupełnym przeciwieństwem przebywających tam trzech pań.
--Nie martw się. To tylko śnieg -pocieszyła przyjaciółkę Luna. Była średniego wzrostu blondynką o błękitnych oczach i arystokratycznych rysach twarzy. Usta pomalowane są krwistoczerwoną pomadką, a rzęsy dokładnie pomalowane tuszem. Jej zielona suknia sięgała ziemi i powiewała za każdym ruchem wykonywanym przez blondynkę. Tak samo jak rudowłosa kobieta, była wysoko postawiona i oschła. Zapatrzona była w rudowłosą dziewczynę i była jej idolką. Pragnęła sławy i pieniędzy. Porzuciła swoją rodzinę i wyrzekła się ich, choć nadal pozostała przy swoim nazwisku. 
--Co Ty zrobiłaś z włosami!? -wydarła się na nią rudowłosa. Ściągnęło to uwagę innych. Rzeczywiście, Luna miała ciemne rude włosy i sięgały jej bioder, wyszykowane teraz w gustownego koka. Patrzyła przerażona na swoją przyjaciółkę, wiedząc, że jest zdolna do wszystkiego. -Rudy to mój kolor i to ja miałam się wyróżniać wśród naszej trójki! Masz natychmiast zrobić coś z tymi kłakami, lepiej było Ci, jako blondynka! -syczała. Przykuwała uwagę innych, ponieważ zawsze była zimna i nie reagowała gwałtownie. Luna tymczasem była przerażona i wbiła się mocniej w krzesło, patrząc błękitnymi oczami na rudowłosą. Trzecia z kobiet postanowiła zareagować, ponieważ mogło się to źle skończyć.
--Ginevro, uspokój się. To nic nie da. Luna wygląda dobrze i elegancko w tych włosach, gdy upnie je w kok. Zresztą, nadal się wyróżniasz. Ty masz bardzo rude włosy i są piękne, i zawsze będziesz idolką innych nastolatek -załagodziła sytuację. Była wysoką brunetką, o wyrazistych czekoladowych oczach, gdzie czaił się chłód i zimno. Zawsze zdystansowana, porządna i oschła. Ubrana była w turkusową suknię sięgającą ziemi i szpilki, dodające jej kilku centymetrów. Mimo to, pod maską była dobrą osobą i lubiła swoje przyjaciółki, bez względu, jakie są. Kochała je za to, że są sobą. Może i nie mówiły sobie wszystkiego, były oschłe i zimne, ale zawsze były w trudnych sytuacjach. Nie obdarzyła ich jednak zaufaniem i swoje bardziej prywatne sprawy nie opowiadała im.
--Masz rację, Hermiono. Ale to mój dzień, a zniszczył to śnieg! I jeszcze ona, ma takie włosy jak ja! To niedopuszczalne! -syknęła Ginevra i wstała ze swojego miejsca, unosząc głowę i podchodząc do wieszaka. Zarzuciła na siebie płaszcz i obrzuciła chłodnym spojrzeniem barmana uśmiechającego się na jej widok. Prychnęła pogardliwie i zapięła swój płaszcz, podchodząc do stolika dziewczyn. Luna nadal przerażona, wpatrywała się w nią ze strachem. Brunetka natomiast wpatrywała się pustym wzrokiem w okno i patrzyła na powoli prószący się śnieg. -Już idę. Do widzenia Hermiono, Luno -imię rudowłosej dziewczyny, powiedziała zimniej i uniosła dumnie głowę, idąc w stronę wyjścia. Po chwili rozległ się dzwonek nad drzwiami i z pomieszczenia wyszła jedna z kobiet. Hermiona, spojrzała z litością na nadal trzęsącą się Lunę.
--Już poszła. Nie powinnaś dawać się tak traktować. Ja już też muszę iść. Czeka na mnie dużo pracy przed jutrzejszym występem. Dobranoc Luno -rzekła i ruszyła w stronę wyjścia. Zarzuciła na siebie swój brązowy płaszczyk i wyszła przez drzwi, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Gdy tylko pojawiła się na zewnątrz, teleportowała się pod swoją willę i otworzyła furtkę, wchodząc do środka. Ruszyła zasypaną śniegiem ścieżką i otworzyła drzwi, zamykając je od środka. Zdjęła płaszcz i szpilki, po czym ruszyła długim korytarzem pojawiając się w salonie. Było tam zimno i chłodno, jak na arystokratkę przystało. Wolałaby mieć inne życie.